[ Pobierz całość w formacie PDF ]
włosy.
- Pamięta pani o umowie?
Zdziwił ją niepokój i zaskakująca powaga w jego głosie.
- Za kogo pan mnie ma? - Patrzyła dalej w lustro przyciągnięta
odbijającym się w nim uważnym spojrzeniem niebieskich oczu.
- Czyżby pierwsza sprzeczka? - Jak spod ziemi wyrósł Trzeciak,
z elegancjÄ… podajÄ…c jej ramiÄ™. - Polecam towarzystwo spokojnych,
kulturalnych ludzi.
Na szczęście biała kawa nie była obowiązkowa. Przed Martą
pojawił się kubek pachnący mocną herbata. Było też mleko w
dzbanuszku. Pełnia szczęścia. Tylko niepotrzebnie miejsce naprzeciw
zajął Drzygłód. Wolałaby mieć jakikolwiek inny widok. Choćby
Patrycję, która z taką powagą smarowała masłem bułkę, jakby co
najmniej naklejała znaczek na list polecony.
Tymczasem Drzygłód w milczeniu podsunął Marcie cukierniczkę.
Podziękowała, krótko potrząsając głową, i sięgnęła po mleko
niezadowolona, że mimo woli przybiera zacięty wyraz twarzy.
- Jak widać, państwo mają podobne przyzwyczajenia - odezwał
się siedzący obok Trzeciak, patrząc na Reisinga. - Choć już myślałem,
że pan Janek w ogóle pija tylko mleko.
- Mleko bardzo chętnie, ale tu jest za nisko, żeby wytrzymać bez
herbaty.
- Herbata rozjaśnia umysł - przypomniała Patrycja.
Przed Martą i jej sąsiadem leżał tylko chleb. Drzygłód wyciągnął
w ich stronę koszyczek z bułkami.
- Bardzo proszę, niech pani go tu przełoży - usłyszała Ninę
Boguszewicz siedzÄ…cÄ… z lewej strony.
Niezbyt chętnie sięgając po wiklinowe cudo, zauważyła, że ręka
mężczyzny lekko drży. Na moment ich dłonie zetknęły się. Zdziwiła
się, że dotyk jego smukłych palców jest ciepły i przyjemny.
- Jak państwo spali? Bo mnie zbudził jakiś pisk i coś chyba
chodziło - zagadnął Wolski.
Godziszewska pedantycznie wygładziła obrus pod talerzykiem.
- Pewnie się panu zdawało w tej ulewie. Ja osobiście pewnie
przez nią miałam okropny sen - zrobiła pauzę, nabierając tchu. -
Oczywiście to przesądy, ale współczesna nauka nie lekceważy
niczego. Zniło mi się, że ten Wyrodek chodził tu po podwórzu. Ale nie
szedł do nas, tylko tak jakoś w kierunku szopy.
- Jasna sprawa, plan Å‚atwy do rozszyfrowania. - Trzeciak
pociągnął łyk kawy. - Chciał mordować kury w kurniku. Po jednej.
- Szczęście, że gospodyni tego nie słyszy - westchnął Krzyś. - I
tak ledwo się trzyma. Widziałem ją przed chwilą całkiem chorą.
- Snów nie należy lekceważyć. - Nina nałożyła na chleb plaster
sera.
- Proponuję zaraz sprawdzić stan rzeczonego kurnika - poradził
Wolski.
Nikt się nawet nie uśmiechnął. Drzygłód odłożył sztućce i
chłodnym Wzrokiem powiódł po współbiesiadnikach.
- Nie wiem, jak w kurniku, ale mój stan posiadania zmniejszył
się tej nocy o pióro, które naiwnie zostawiłem w wewnętrznej kieszeni
kurtki w korytarzu.
- Pióro? Pan żartuje! - Krzyś wytrzeszczył oczy.
- Daleko mi do żartów. To wprawdzie tylko zwykły Pelikan, ale
byłem do niego przywiązany i nie umiem pisać długopisem czy innym
przyrzÄ…dem tego typu.
- I zostawił go pan w kurtce? - pokręcił głową Trzeciak.
- Byłem przekonany, że tutaj nie muszę zachowywać ostrożności.
Teraz chciałem tylko uczulić państwa na te sprawy, bo mogę nie być
jedynÄ… ofiarÄ….
- Może... - zaczął Trzeciak, lecz urwał, bo wszyscy unieśli głowy
zaskoczeni nagłym otwarciem drzwi do jadalni. Ukazała się w nich
gospodyni zdradzająca zdenerwowanie, przy którym wczorajsze
napięcie było niczym.
- Bardzo przepraszam, że w tym momencie przy śniadaniu -
zająknęła się. - Ale muszę to powiedzieć. Zginęło - nabrała tchu -
zginęło zdjęcie Aresa. Mojego psa z dzieciństwa. Państwo pamiętają. -
Trzęsącą się ręką przeciągnęła po czole. - Zginęło w nocy. Nie wiem,
po co to mówię, ale gdyby ktoś z państwa coś wiedział, bardzo
proszę... - Nie dokończyła, znikając za drzwiami.
- Niesamowite - jęknął Krzyś. - Zauważcie, otruty pies, teraz
skradzione zdjęcie setera, może to obsesja.
- Ale czyja? Ktoś chce kobietę wykończyć nerwowo. Powinno
się natychmiast schwytać tego bandytę i odstawić na policję. To
sadysta! - wybuchnÄ…Å‚ Trzeciak.
- Proszę państwa - głos Wolskiego drżał z emocji - zastanówmy
się, czy tego mógł dokonać ktoś z zewnątrz.
- Teoretycznie tak. - W drzwiach pojawił się leśniczy. - Dzień
dobry państwu, wiem o wszystkim. Oczywiście psa nie ma, nikt nie
bronił wejścia. Natomiast zamek nie jest łatwy do otworzenia, okna
zamknięte, żadnych śladów błota. W sumie rzecz mało
prawdopodobna. Ale proponuję o tym na razie nie myśleć. Jasne, że
dobrze jest uważać na swoje rzeczy, ale przede wszystkim proszę nie
zapominać, że państwo przyjechali tutaj odpocząć.
- Dziękuję, że pan nam przypomniał. - Wolski odsunął talerzyk. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]