[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jezdzcu, ale po tym wszystkim wydawała mu się... głupia. Od czasu do czasu klękał przy
łóżku i modlił się za tatę.
Nigdy nie doszedł do ładu ze swoimi uczuciami wobec ojca chrzestnego. Pan Rooney
był kiedyś dla niego i Petera jak dziadek, ale w ciągu ostatnich tygodni stał się dla chłopca
kimś w rodzaju potwora... mimo to miłe wspomnienia pozostały mu w pamięci.
Moje wspomnienia z podróży do Perdition mogą być nie do końca wiarygodne.
Wszystko, co pamiętam z poprzedniego okresu, to zima - oglądana głównie w czerni i bieli,
jak stary film albo sny niektórych ludzi.
Ale podróż do Perdition widziana oczami mojej duszy mieni się pełną garną kolorów,
zdominowanych przez czysty błękit nieba i zieleń świata, na którym jeszcze wczoraj trwała
ponura zima, a dziś już nastała cudowna wiosna.
Wspomnienia te na pewno są ubarwione przez uczucia i upływ czasu - ostatni dzień
zimy nie jest czymś martwym, a pierwszy dzień wiosny nie jest eksplozją życia.
A jednak tak to pamiętam.
W końcu zostałem tylko ja. Teraz, w zimie mojego życia, wspominam ten wiosenny
dzień, kiedy pojechaliśmy do Perdition.
Pierwszego dnia podróży rozmawiali niewiele, ale wydawało się, że łączy ich nowe
ciepło. Uśmiechnięty jak dziecko, którym nadal był, Michael cieszył się wiosennym dniem,
upajał słońcem, wychylał głowę przez okno. pozwalając, by wiatr owiewał go i wył mu w
uszach. To, że jego syn zachował pewną niewinność po tym wszystkim, było niemal cudem, a
fakt, iż mały rewolwer, który chłopak od niego dostał, ani razu nie został użyty, dawał
Sullivanowi siłę i nadzieję.
Nocowali w motelu w Missouri, świadomi, że następnego popołudnia, najpózniej
wieczorem, będą nad jeziorem. Teraz, gdy jechali brukowanymi drogami, a słońce odbijało
się od zielonych liści jasnym blaskiem, zaczęli rozmawiać. Po raz pierwszy połączyło ich coś
więcej niż więzy krwi - lubili się. Byli towarzyszami, którzy dzielili trudności i razem znieśli
przeciwności losu. którzy pomogli sobie nawzajem przetrwać ciężki, a nawet tragiczny okres.
Lecz w ich rozmowie nie było nic poważnego, zaledwie kilka razy wspomnieli
mimochodem o Annie i Peterze. Michael spytał ojca, jak to było dorastać w Irlandii, a
Sullivan z chęcią mu o tym opowiedział. Chłopiec instynktownie wyczuwał, że nie może
poruszać tematu jego doświadczeń wojennych. Obaj dość się nawojowali w ostatnich dniach.
Potem Sullivan, którego często dręczyło sumienie, że właściwie tak mało wie o synu,
pytał go, co lubi, a czego nie. Wysłuchał całej opowieści o Samotnym Jezdzcu - ostatnim
członku kompanii teksańskich rangerów, którzy zostali zdradzeni i złapani w pułapkę przez
gang Cavendisha . Poznał Toma Miksa, Myszkę Miki i bohaterów komiksów z gazet.
Wiedział, że Michael interesuje się baseballem, ale nigdy nie widział go w akcji, bo w
Villa nie organizowano meczów; jak się okazało, zeszłego lata chłopak towarzysko grywał z
kolegami. Boisko, jak twierdził Michael, było w Longview Park.
To nieco popsuło atmosferę - Longview Park był na Dwudziestej, naprzeciwko
posiadłości Rooneya.
Pózniej Michael spytał ojca o muzykę. Poruszył ten temat delikatnie i Sullivan w
końcu się domyślił, dlaczego: chłopiec wiedział, że ojciec umie grać na pianinie, bo widział
go grającego na cztery ręce z Rooneyem na stypie po śmierci McGoverna.
Michael był ciekaw, czy ojciec brał lekcje. Sullivan odpowiedział, że nie, że sam się
nauczył. Gra ze słuchu, tak się to nazywało. Człowiek uderza w klawisze, wsłuchuje się i
zapamiętuje dzwięki. Jego matka miała pianino, dodał Sullivan.
Michael nigdy nie poznał babci. Umarła po drugiej stronie oceanu. Atlantyku.
Nagła świadomość, że obaj wiedli życie obfitujące w incydenty i zainteresowania,
jeszcze bardziej zacieśniła łączącą ich więz. Sullivan cieszył się na myśl, że wkrótce pozna
syna jeszcze lepiej, a sądząc po pytaniach chłopca. Michael czuł to samo.
Póznym popołudniem drugiego dnia byli na wiejskiej żwirowanej drodze, otoczeni
zaskakująco gęstym listowiem. Sullivan zatrzymał się na poboczu, przy ścieżce prowadzącej
przez wysoką trawę w bujne zarośla.
- Dalej musimy iść pieszo - powiedział, wysiadając.
Wkrótce schodzili już zboczem wzgórza - ojciec bez płaszcza, syn bez kurtki, bo
pogoda była w sam raz na spacer - by w końcu wyłonić się z lasu, za którym czekał na nich
piękny, choć dziwnie wyludniony pejzaż.
Zmierzch rozpraszał cienie, łagodząc surowy widok, i powlekał plażę nad jeziorem
chłodnym błękitem; lekki powiew nadciągał od strony wody. Nie było tu żadnego samochodu
oprócz zdezelowanego wozu ciotki Sary.
Patrząc w stronę domu na plaży, Michael spytał:
- To tu?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]