[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siły, które dotąd pchały go do działania nagle
odeszły. Powróciły tam. skąd przyszły. Sztuczna
istota znalazła się na powrót wśród bogów Rozkładu.
- J"*... Ty... - Sabat nie umiał znalezć słów, by
podziękować Alison, podobnie jak parę minut
wcześniej nie potrafił sobie przypomnieć słów
egzorcyzmu.
- ^c^tem uczniem Damballacha. - Patrzyła na niego i
zauważył głęboki smutek w jej oczach. - Pięć lat
176
temu ten diabeł uczynił mnie swą niewolnicą, kazał
mi oddawać cześć bogom Rozkładu, lecz
zachowałam swą wiarę, gdyż wiedziałam, że
pewnego dnia bogowie Rada wyzwolÄ… mnie. Kiedy
przybyłeś na plebanię, wiedziałam, że zostałeś
wysłany właśnie w tym celu, nawet jeśli sam nie
zdawałeś sobie z tego sprawy. Nie miałam jednak
wyboru, musiałam podać ci zatrutą kawę. Gdybym
odmówiła, lub próbowała oszukać Roystona,
czekałby mnie los Mirandy.
Sabat rozejrzał się wokół. Znikąd nie dochodził
nawet jęk, zmasakrowane ciała leżały nieruchome.
Tylko dwoje ludzi pozostało przy życiu - Alison i on
sam. Zakończyła się kolejna bitwa odwiecznej wojny,
wygrana dziś, przegrana jutro. Tak, będzie zawsze,
lecz Sabat musi żyć dla terazniejszości.
Nie było już połamanego, jakby zmiażdżonego nogą
jakiejÅ› prehistorycznej bestii, szkieletu Gardinera.
Po przybyciu i odejściu Złego, bogowie Rada
zniszczyli niebezpieczną siłę.
- Nie możesz tu zostać - powiedziała Alison - dzień
Damballacha zbliża się do końca i także ja będę
bezsilna. Być może władzę nad tym miejscem
obejmie władca Cieni. Odejdz teraz, póki możesz.
- Nie pójdę bez ciebie.
- Ja nie mogę odejść, nie zmuszaj mnie, proszę. Sabat
smutno kiwnął głową. Mówiła prawdę. Dam-ballach
także niekiedy potrzebuje ofiary i bezcelowe byłoby
odwodzenie Alison od pomysłu zostania tutaj. Gdyby
próbował zabrać ją siłą, byłoby to nawet
niebezpieczne dla nich obojga. Z pewnością bogowie
Rada zemścili by się wtedy na nim tak, jak zniszczyli
Roystona Spode.
- ProszÄ™ odejdz. Sabat.
177
Przytaknął, choć widział w jej oczach żal.
- W porzÄ…dku.
Wciąż wahał się, stał wpatrzony w Ahson, lecz nie
czuł podniecenia, tylko podziw dla istoty tak
odważnej i tak pięknej. Była jedną z tych, które dla
uratowania innych gotowe były oddać własne życie.
- Nie zostało ci wiele czasu. Sabat. Wkrótce będzie
północ i środa skończy się. Nie mogę przewidzieć, co
zdarzy się potem, lecz oboje możemy zginąć.
Znowu skinął głową, nie mogąc wydusić słowa.
Zresztą nie było tu już nic do dodania. Oboje
wiedzieli, że rozpocznie się następna faza tej
niekończącej się bitwy. Odwrócił się wolno, ruszył w
kierunku wyjścia.
Przeszedł już ponad pięćdziesiąt metrów,
pozostawiajÄ…c za sobÄ… dzikie cmentarzysko, kiedy
poczuł, że ziemia pod nim zadrżała. Byłby upadł,
lecz w ostatniej chwili zdołał chwycić się młodego
drzewka obok. Grunt wznosił się i opadał, korzenie
wątłej rośliny poruszały się w górę i w dół. Sabat
przywarł do jej pnia, wciąż nagi, trzymając w dłoni
pusty rewolwer. Za chwilę, myślał, ziemia otworzy
się i pochłonie go, porwie w czarną pustkę poza
wiecznością, do piekła bogów Rozkładu, gdzie
Ouentin będzie mógł bez końca dręczyć go swoją
nienawiścią.
Usłyszał łoskot spadającej lawiny, kaskady kamieni,
żywioł, który niszczył wszystko na swojej drodze.
Usłyszał krzyki, może prawdziwe, a może brzmiące
tylko w jego wyobrazni. Poczuł zapach kurzu i pyłu,
który przypomniał mu pole kończącej się bitwy,
ostatnich umierających żołnierzy, nieprzeniknioną
czerń nocy, skrywającej sępy, które czekały na
rozpoczęcie uczty, krajobraz
178
śmierci, nieruchomy, lecz wraz z pierwszymi
promieniami słońca na nowo ożywiany walką.
Nasłuchiwał, lecz nawet liście na drzewach trwały
nieruchome. Na wschodzie niebo zaczęło szarzeć w
pierwszym blasku nadchodzÄ…cego dnia.
Drżąc na całym ciele, odchodził z tego strasznego
miejsca. Pomyślał przez chwilę, by wrócić tam i
zobaczyć, czy kamienie przywaliły prowadzący w dół
korytarz, na zawsze odcinajÄ…c drogÄ™ do piekielnej
krypty. Nie zrobił tego jednak, wiedział, że zobaczy
tylko gruzy i nic więcej, gdyż umarli grzebią swoich
umarłych. Dla wy znawczyni Dam-ballacha ciągle
już trwać będzie chwila jej największego triumfu,
podczas gdy on. Sabat, będzie żył, by walczyć dalej.
Dotrzymał wprawdzie umowy, lecz bogowie
Rozkładu nie zapomną nocy, kiedy zniszczył ich
czarną religię i sprawią, że odrodzi się znów.
Dzień nastawa! szybko, jakby chcąc zatrzeć w
pamięci ślady nocnych godzin. Sabat ujrzał zarys
plebani!, masywny budynek, który w szarym świetle
brzasku zdawał się patrzeć na niego z nienawiścią,
matowymi szybami zamkniętych okien.
Nagle zauważył swego daimiera. Patrzył na niego z
niedowierzaniem, jakby sądził, że może być
przywidzeniem i zaraz zniknąć. Podkradł się do
niego, jak kot, obawiając się pułapki. Ostrożnie
obszedł go dookoła, otworzył drzwi i zobaczył na
siedzeniu strzęp materiału, wyrwany z wielobarwnej
sukni.
Znalazł sweter i zapasową parę spodni i ubrał się.
Westchnął głęboko, gdy usiadł za kierownicą,
przekręcił kluczyk i usłyszał warkot motoru. Uczucie
niespełnienia i smutku powoli zaczęło przeradzać się
we wściekłość. Zawsze to samo, myślał jadąc w dół.
Zły, którego raz wez-
179
wano nie powraca nigdy z pustymi rękami. Tym
razem to on mógł stać się jego ofiarą, lecz los
dosięgną! Alison, gdyż w pewien sposób chciała tego,
bo tak nakazywał jej Damballach, życie za życie,
dusza za duszÄ™.
Gdzieś w jego wnętrzu Quentin wykrzykiwał
bluznier-cze przekleństwa, przypominając, że zrobił
dopiero pierwszy krok na drodze do pełnego
zwycięstwa. Z pewnością istniały inne miejsca, inne
siły, z którymi przyjdzie mu stoczyć bezlitosną
walkÄ™.
Kilometry mijały, a wraz z upływem czasu zmieniał
się nastrój Sabata. Nie myślał już o Alison, lecz o
[ Pobierz całość w formacie PDF ]