[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trzyipółgodzinną przeprawę.
Podróż morska przez kanał La Manche do Newhaven należy do najnudniejszych, jakie
znam. Weszliśmy do restauracji, zamówiliśmy zupę z porów i cielęcinę w wystygłym sosie.
Cały czas warczały silniki, a morze unosiło się i opadało na zewnątrz oszronionych solą
okien.
— Coś ucichłeś — powiedziała Madeleine. Wycierałem talerz po zupie kawałkiem
czerstwego francuskiego chleba.
— Myślałem o zeszłej nocy.
— Naprawdę było aż tak strasznie?
— Tak się bałem, że nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą, jeśli o to ci chodzi.
Popatrzyła przez okno. — Czy uważasz, że moglibyśmy zniszczyć demona
egzorcyzmami? Czy istnieje na niego jakiś sposób?
— No cóż, może wielebny Woodfall Taylor zna na to pytanie odpowiedź, jeżeli
oczywiście wielebny Woodfall Taylor jeszcze żyje.
— O Boże, miejmy nadzieję.
Podano nam mięso i rozgotowane jarzyny do wyboru. Przynajmniej w tej pływającej
restauracji serwowano przyzwoite wino. Dostała się nam butelka ciężkiego margaux o
wspaniałym bukiecie, które o mało co nie uśpiło mnie zapachem. Jadłem, ponieważ byłem
głodny, ale każdy kęs smakował jak drewno.
— Może dałoby się po prostu wyrzucić kufer za burtę? — zapytała Madeleine.
Upiłem wina. — Może tak. Ale nie wydaje mi się, aby diabły tonęły, a tobie? A jeżeli nas
zabije, zanim uda się nam go wyrzucić? Albo potem? A poza tym powstrzymałaby nas
prawdopodobnie załoga statku. Kto lubi, by wyrzucać dziwne pudła do kanału.
Madeleine odłożyła widelec, chociaż prawie nie ruszyła cielęciny.
— Dan — powiedziała. — Ja się boję.
— Masz do lego absolutne prawo.
— Nie, Dan. Ja się naprawdę boję. Jakby miało się stać coś strasznego.
Spojrzałem na nią znad swojego kieliszka i nie wiedziałem, co powiedzieć. Nic mogłem
udawać, że będzie lepiej, ponieważ wszystko wskazywało na to, że będzie gorzej. Nawet nie
mogłem udawać, że miałem jakiś plan, by nas wydostać z opałów. Grałem jedynie na czas,
mając wciąż tę świadomość, że Elmek bez względu na okoliczności złoży nas oboje w ofierze
Adramelechowi. Czemu miałby dotrzymać słowa, skoro w każdej chwili mógł nas rozsiekać
na strzępy, my zaś byliśmy wobec niego zupełnie bezsilni? Statek kołysał się miarowo, a
zastawa — solniczki, szklanki i popielnice — stukotała, dzwoniła i drżała w nieustannej
kantacie.
Później staliśmy przy barierce i patrzyliśmy, jak nabiera ostrości biała smuga angielskiego
wybrzeży. Najpierw pojawiło się siedem kredowych klifów nazywanych Siedmioma
Siostrami, a potem łagodne zbocze, opadające ku zachodowi, do plaży Seaford i portu
Newluwen. Prom obrócił się, by wejść rufą do niewielkiego portu. Ktoś niezrozumiale
oznajmił po francusku przez głośniki, aby zejść do samochodów.
Mieliśmy podłe humory, gdy schodziliśmy pod pokład, gdzie stały zaparkowane
samochody. Ani ja, ani Madeleine nie mieliśmy ochoty wracać do piekielnego stworu
pozostającego pod naszą opieką. Nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, gdy czekaliśmy
na otwarcie klapy w rufie promu, i żadne z nas nie obejrzało się do tyłu, aby spojrzeć na
ciemny średniowieczny kufer, w którym gnieździł się diabeł. Wewnątrz promu czułem się
tak, jakby te tony metalu nade mną miały zaraz opaść i mnie zgnieść.
Wreszcie dano sygnał do wyjazdu. Popołudnie było jasne i szare. Wiała wilgotna bryza
znad morza. Celnik przywołał nas gestem do wolnej zatoczki. Miał pogodną twarz.
Podjechałem i zatrzymałem się.
Madeleine otworzyła okno od swojej strony. Celnik nachylił się ku niej. Charakteryzowała
go ta typowa nieustępliwa grzeczność pracownika angielskich urzędów celnych, która zawsze
wyprowadzała mnie z równowagi. Angielski celnik różni się nieco od lakonicznej paniusi w
futrze z lotniska Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, żującej gumę i domagającej się otworzenia
wszystkich waliz.
— Jak długo państwo zamierzają pozostać w Wielkiej Brytanii? — zapytał.
— Nie wiem. Może tydzień, dwa.
— Urlop?
— Tak, właśnie.
Przysłonił sobie oczy, żeby go nie raziło odbite światło, i zajrzał od tyłu do samochodu.
Potem obszedł wóz i nachylił się przy moim oknie. Otworzyłem je i siedziałem bez ruchu
mając nadzieję, że to, co wykwitło mi na ustach, imituje spokojny i usłużny uśmiech.
— Czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że nie wolno przemycać żywych zwierząt do
Zjednoczonego Królestwa?
Pokiwałem głową jak idiota. — Ależ oczywiście, wiem. Chodzi o wściekliznę, tak?
— Właśnie, sir. A teraz, czy zechciałby mi pan powiedzieć, co ma pan w tym pudle, sir.
— Pudle? Ach, chodzi panu o kufer.
— Tak, sir.
— Nic takiego. Różne takie drobiazgi. Jestem kolekcjonerem antyków. Mam tam kilka
książek, jedną czy dwie figurki. Drobiazgi.
Celnik zanotował sobie coś w zeszyciku z twardą podkładką. Potem piórem wskazał nam
boczną zatoczkę. Stała już w niej para Niemców i mercedes, który przeszukiwano dokładnie.
Właśnie miałem coś dodać, gdy celnik zmarszczył brwi, przyjrzał mi się, a potem zaczął się
rozglądać, jakby coś zgubił.
— Czy wszystko w porządku? — zapytałem. Potrząsnął głową, jakby stracił wątek. —
Tak, sir. Miałem coś powiedzieć, ale nic pamiętam co.
Nerwowo oblizałem wargi i rzuciłem spojrzenie na Madeleine. Przez chwilę panowała
cisza. — Bardzo dobrze, sir — powiedział wreszcie celnik. — Życzę panu miłego pobytu. —
I przykleił nalepkę na przednią szybę citroena. Włączyłem zapłon i wyjechaliśmy na miasto.
Gdy już nie widzieliśmy dźwigów portowych i statków, gwizdnąłem przeciągle z ulgi.
— Diabeł! — zaszeptała Madeleine. — Musiał wiedzieć, co się dzieje! Czy widziałeś, co
zrobił z mózgiem tego faceta? Oczyścił go zupełnie!
Szybko zerknąłem na brudny kufer ołowianej barwy. Począł mnie tak denerwować, że z
tych nerwów wydawało mi się, iż swędzi mnie skóra, a prawe oko drga w nie kontrolowanym
tiku. Nawet nie usiłowałem sobie wyobrazić, jak wygląda to coś, co siedzi tam w środku. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl