[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przerwy. Wreszcie odwrócił się w siodle i szeroko skinął ręką.
- Jedziemy! - krzyknął. - Oni są z nami! Zawrócił konia i wspiął się po kamienistym
zboczu żlebu.
- Nie rozdzielajmy się - uprzedził Barak. - Nie jestem pewien, co on wymyślił, ale jego
plany nie zawsze siÄ™ udajÄ….
Przegalopowali miedzy ponurymi zbójami i dalej, za Silkiem.
- Co im powiedziałeś? - zapytał Barak, nie zwalniając tempa.
- %7łe piętnastu Murgosów przemknęło do Maragoru i wrócili z trzema ciężkimi workami
złota. - Drasanin roześmiał się. - Dodałem, że ludzie z obozu nie przepuścili ich, więc zawrócili i
teraz próbują przewiezć skarb tędy. Obiecałem, że obstawimy następny żleb, jeśli oni przypilnują
tego.
- Te psy zadepczą Brilla z jego Murgami, gdyby próbowali tedy przejechać - stwierdził
Barak.
- Wiem - uśmiechnął się Silk. - To straszne, prawda? Pędzili dalej. Po mniej więcej pół
mili pan Wilk uniósł rękę i wszyscy ściągnęli wodze.
- To powinno wystarczyć - powiedział. - Teraz wysłuchajcie mnie bardzo uważnie. Na
tych wzgórzach roi się od Murgów. Dlatego będziemy musieli przejechać przez Maragor.
Księżniczka Ce Nedra jęknęła nagle i zbladła śmiertelnie.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - uspokoiła ją ciocia Pol.
Twarz Wilka wyrażała głęboką powagę.
- Gdy tylko znajdziemy się na równinie, zaczniecie słyszeć pewne rzeczy - kontynuował. -
Nie zwracajcie na to uwagi. Po prostu jedzcie przed siebie. Będę prowadził i wszyscy muszą
mnie obserwować. Kiedy podniosę rękę, macie zatrzymać się natychmiast i zeskoczyć z koni.
Patrzcie w ziemię i nie podnoście głów, cokolwiek byście słyszeli. Są tam rzeczy, których nie
powinniście oglądać. Polgara i ja pogrążymy was w rodzaj snu. Nie próbujcie się bronić.
Rozluznijcie się i róbcie dokładnie to, co wam powiemy.
- Sen? - zaprotestował Mandorallen. - A jeśli zaatakowani będziemy? Jakże śpiąc bronić
siÄ™ mamy?
- Tam nie ma nic żywego, co mogłoby cię zaatakować, Mandorallenie - odparł Wilk. -
Zresztą to nie twoje ciało potrzebuje obrony. To twój umysł.
- Co z końmi? - spytał Hettar.
- Koniom nic nie grozi. Nawet nie zobaczą duchów.
- Ja nie mogę - oświadczyła Ce Nedra. Głos brzmiał piskliwie, na granicy histerii. - Nie
mogę jechać do Maragoru.
- Owszem, kochanie, możesz - powiedziała spokojnym tonem ciocia Pol. - Trzymaj się
blisko mnie. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Gariona ogarnęło nagle współczucie dla tej drobnej, przerażonej dziewczynki. Podjechał
do niej.
- Ja też będę przy tobie - oświadczył.
Spojrzała na niego z wdzięcznością, ale wargi nadal jej drżały, a twarz pobladła.
Pan Wilk odetchnął głęboko i raz jeszcze obejrzał się na szerokie zbocze. Obłoki kurzu
wznoszonego przez ścigających Murgów zbliżyły się wyraznie.
- No dobrze - rzekł. - Jedziemy.
Zawrócił konia i ruszył lekkim kłusem w stronę wyjścia ze żlebu, ku rozciągającej się
przed nimi równinie.
Z początku dzwięk zdawał się cichy i bardzo odległy, jakby szept wiatru wśród gałęzi czy
delikatny plusk wody na kamieniach. Potem, gdy jechali coraz dalej, stał się głośniejszy i
bardziej wyrazny. Garion niemal tęsknie obejrzał się na pozostawione w tyle wzgórza. Potem
dogonił Ce Nedrę i wpatrzył się w plecy pana Wilka. Próbował niczego nie słyszeć.
Dzwięk zmienił się w chór jękliwych zawodzeń, przerywanych czasem krzykami. A
ponad tym wszystkim, jakby niosło i podtrzymywało wszelkie inne dzwięki, rozbrzmiewało
przerażające wycie - pojedynczy głos, lecz tak potężny i wszechogarniający, że zdawał się
odbijać echem w głowie Gariona, wypierając każdą myśl.
Pan Wilk podniósł nagle rękę i Garion zsunął się z siodła, niemal rozpaczliwie wbijając
wzrok w ziemię. Coś przemknęło na granicy pola widzenia, ale nie spojrzał w tamtą stronę.
I wtedy przemówiła do nich ciocia Pol - spokojnym, pewnym głosem.
- Chcę, żebyście utworzyli krąg - powiedziała. - Wezcie się za ręce. Nic nie zdoła
wedrzeć się do tego kręgu, więc będziecie bezpieczni.
Drżąc mimo woli, Garion wyciągnął ręce na boki. Ktoś chwycił jego lewą dłoń - nie
wiedział kto. Ale od razu poznał, że drobna rączka, desperacko ściskająca jego prawą, należy do
Ce Nedry.
Ciocia Pol stała pośrodku kręgu i Garion wyczuwał ogarniającą wszystkich moc jej
obecności. Gdzieś na zewnątrz był pan Wilk. Starzec robił coś, co wzbudzało delikatne fale w
żyłach Gariona i rozbrzmiewało werblami znajomego szumu.
Wycie tego samotnego, przerażającego głosu było coraz mocniejsze, coraz bardziej
przenikliwe. Garion poczuł pierwsze dotknięcia paniki. To nie może się udać. Wszyscy tu
poszalejÄ….
- Teraz cicho - dobiegły go słowa cioci Pol i wiedział, że przemówiła w jego myślach.
Panika ustąpiła; ogarnęła go niezwykła, spokojna obojętność. Powieki zaciążyły nagle, a wycie
przycichło. Potem, otulony łagodnym ciepłem, niemal od razu zapadł w głęboką drzemkę.
Rozdział V
Garion nie był pewien, kiedy jego umysł otrząsnął się z narzuconego przez ciocię Pol
przymusu, by zapadać coraz głębiej w ochronną nieświadomość. To nie mogło trwać długo.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]