[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciemności.  Spójrz w górę, na drzwi  dobiegł go głos Liz.
Mike starał się przebić wzrokiem otaczającą go czerń. Nagły brak światła sprawił, że
pod powiekami zaczęły mu leniwie sunąć czerwono-zielone kształty, które stopniowo jednak
znikały.
 Widzisz?
 Nie, gdzie? Czego mam szukać?
 U góry, mniej więcej na wysokości połowy drzwi.
Mike wytężył wzrok.
 Nic nie widzÄ™.
Jego uszu dobiegło zniecierpliwione szuranie i za moment Liz kucała tuż obok niego.
 A teraz widzisz?  Małe dłonie nakierowały twarz Mike a ku niewidocznej
przeciwległej ścianie, wyżej, niż spoglądał do tej pory.
 Wydaje mi siÄ™... tak, teraz widzÄ™. Co to jest?
Ponad nimi mrugało na czarnym firmamencie blade, ale teraz  kiedy wiedział, gdzie
patrzeć  wyraznie widoczne szare światełko.
 To dziurka od klucza  wyszeptała Liz, cofając ręce. Chwilę pózniej Mike usłyszał,
jak wślizguje się z powrotem do śpiwora.  Fajnie, że mamy na tym naszym niebie własną
gwiazdÄ™, co?
 Mizerna ta gwiazda  odrzekł.
 Prawda  przyznała  ale lepsze to niż nic.
 Yhm  Mike kiwnął twierdząco głową.
Latarka rozbłysła na powrót i maleńka plamka wczesnoporannego światła mrugnęła i
znikła.
 Nie mów o tym nikomu  poprosiła Liz.  To tajemnica rannych ptaszków.
 Okej.  Mike zamyślił się na chwilę.  Wiesz co?...  zaczął, ale w tym samym
momencie rozterkotał się budzik Geoffa.
 Zamknij się, kurduplu  wymamrotał chłopak i przygniótł go ręką.
Ze śpiwora Frankie wychynęły jej dłonie.
 O Boże, która godzina?  ziewnęła na cały głos.
Znad rzeki dochodziły głosy rozbawionych dzieci, które mieszały się z dzwiękami
napływającymi z zagajnika: bzyczeniem owadów, krzykami ptaków i wibrowaniem tysięcy
rozgrzanych w słońcu traw, kwiatów oraz drzew.
Zcieżka, która przecina lasek, jest szeroka i ruchliwa, lecz jej liczne rozgałęzienia
docierają w gęściej zalesione zakątki. Gdyby nie regularny ruch samochodów na widocznej w
oddali drodze, zagajnik mógłby się wydać prawdziwym lasem, a pobliskie miasto
złudzeniem.
Wybraliśmy się tam, bo pogoda była wymarzona na spacer, ale także dlatego, że
miałam mu jeszcze sporo do powiedzenia; w takim otoczeniu było mi o niebo łatwiej.
 No więc?...  niecierpliwił się Mike.
 To nie takie proste... Ta opowieść sięga daleko wstecz, znacznie dalej niż do
minionego semestru czy Bunkra.
 Z powodu Martyna?
 Tak. To niby bardzo proste, ale równocześnie strasznie skomplikowane. Jest wiele
spraw, o których się nie dowiem, bo nie ma od kogo. Lisa pojawiła się w tym wszystkim
zupełnie niespodziewanie.
 Czy ja na pewno chcę wiedzieć, w czym mieliśmy rację?  zamruczał prawie do
siebie.
 To nie będą dobre wieści.
 Tego już się zdążyłem domyślić.
W tej samej chwili gromadka kosów przecięła połać bezchmurnego błękitu.
W końcu opowiedział mi, a właściwie zaczął opowiadać różne rzeczy... Już ci
mówiłam: o tym, gdzie się wychował i tak dalej; jaki jest. Ciągle powtarzał, że kiedyś był
zupełnie inny, tak jakby uważał, że musi mi to wyjaśnić, jakby się bał, że nie zrozumiem. A ja
go zachęcałam:  Okej, pewnie, mów dalej... , no wiesz... nie chciałam, żeby przestał
koncentrować się na sobie, bo mógłby zamiast tego zacząć mówić o nas. Więc powtarzałam:
 Mów dalej i przytakiwałam, żeby nie przestawał gadać.
Niekiedy gładził moje włosy i mówił, jaka jestem piękna, ale przez cały ten czas
narastała w nim dziwna nerwowość, jakby się czegoś obawiał. Wydawało mi się... Miałam
wrażenie, że się mnie boi, co było naprawdę głupie, bo to ja bałam się jego. Ale takie chwile
nie zdarzały się często, jedynie od czasu do czasu; dotykał moich włosów i nigdy nie posunął
się dalej. Gadał za to godzinami  zazwyczaj o bzdurach.
Mówił, że jego hobby to bujanie w obłokach, że lubi dumać o różnych rzeczach,
obmyślać scenariusze i tak dalej... Spytałam, jakie scenariusze, ale tylko się roześmiał.
Mówił, że są na mnie za ambitne, że na wszystkich są za ambitne  dokładnie tak to ujął.
Zupełnie jakby chodziło o sprawy, które tylko on jest w stanie pojąć. Może miał rację. Jego
pokój był kompletnie pozbawiony dekoracji  gołe ściany, żadnych plakatów ani obrazków,
więc chyba naprawdę żył w świecie wyobrazni.
Ta kobieta, jego ciotka  poznałaś ją, pamiętasz?  kręciła się prawie cały czas po
domu. Wuj wracał wieczorami. Traktowali go chyba całkiem normalnie... przynajmniej wuj
na pewno. W niej wyczuwało się czasami jakieś wahanie. Ogólnie byli okej, to znaczy całkiem
sympatyczni. Częstowali mnie herbatą i gadkami w stylu:  Och, jesteś dziewczyną Martyna?
Przeważnie było miło. Czułam, że są zadowoleni, tak szczerze... no wiesz, że zaprosił kogoś
do siebie, że im przedstawił całkiem przyjemną dziewczynę z porządnej rodziny. Z początku
wszystko dobrze się układało.
Nie wiedziałam nic o Bunkrze; kiedy się dowiedziałam,  eksperyment  już trwał. Daję
słowo. Gdybym wiedziała wcześniej, na pewno bym komuś powiedziała. To nie tak  wiem, że
znałam Martyna z innej strony niż większość ludzi, ale myślałam, że wszystko jest pod
kontrolą... że on się potrafi kontrolować. Nie zdawałam sobie sprawy, do czego może być
zdolny, aż przekonałam się na własne oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • littlewoman.keep.pl