[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spodziewać, więc spojrzała na niego z lekko zmarszczonym czołem. - Dużo dzisiaj myślałem.
Właściwie myślę o tym od jakiegoś czasu. Chodzi o nasze dziecko. Tak łatwo je oddaliśmy.
A ja tak łatwo zrzuciłem decyzję na twoje barki.
- Uznaliśmy, że będzie to dla nich wspaniały dar - odrzekła rozczarowana. Wciąż nie
wiedziała, do czego zmierza.
- Tak, byłaś niezwykła. Ale postąpiliśmy zle. Może właśnie dlatego tajemne moce,
które rządzą tym światem, pozwoliły Jan zajść w ciążę. - Zamilkł, ale tylko na krótką chwilę.
- Chcę, żebyś to dziecko zatrzymała. To nasz syn. I bardzo go pragnę. - Miał w oczach łzy,
ale nie widziała ich w ciemności.
- Naprawdę? - Po raz drugi tego dnia można by powalić ją ptasim piórkiem. - Jesteś
tego pewien?
- Oczywiście, że tak. I dość mam tych współczesnych bzdur. Chcę, żebyśmy się
pobrali. Teraz. Jutro. Natychmiast. Nie chcę, żeby mój syn był bękartem.
- Mamy jeszcze cztery tygodnie. - Uśmiechnęła się do niego, nie będąc pewna, czy
mówi szczerze, czy tylko próbuje okazać szlachetność. - Nie musisz tego robić. Kocham cię
tak bardzo, jakbyśmy byli mężem i żoną.
- A ja ciebie. Więc dlaczego nie? Przecież to idiotyczne. Ja mieszkam w Malibu, ty w
Bel Air i sypiamy z sobą w weekendy. Chcę go karmić, nocą i za dnia, chcę wycierać mu
zasmarkany nos, chcę widzieć, jak stawia pierwsze kroczki, jak wyrasta mu pierwszy ząb,
chcę zobaczyć twój pierwszy siwy włos...
On się uśmiechał, ona się śmiała.
- Z przykrością donoszę, że się spózniłeś. I to aż o dziesięć lat.
- W takim razie nie chcę się spóznić na całą resztę. Nie wiem, co mi chodziło po
głowie. Przez ostatnie dwadzieścia lat asekurowałem się na wszystkie strony, chroniłem
wyłącznie siebie do tego stopnia, że zapomniałem, iż powinienem chronić ciebie. Co
ważniejsze, zapomniałem, jak cudowne rzeczy się z tym wiążą. Pragnę to wszystko przeżyć.
Pragnę być z tobą w chorobie, szczęściu, smutku i potrzebie. I chcę, żebyś ty była ze mną.
Nawet jeśli zacznę się ślinić razem z naszym synem. - Delikatnie dotknął jej brzucha.
Amanda przytknęła jego palec do ust i mocno go ucałowała.
- A ja chcę być z tobą - odrzekła cicho. - Bo ty cały czas byłeś ze mną. - Nagle znowu
zmarszczyła brwi. - Nie uważasz, że trochę na to za wcześnie?
Roześmiał się tak głośno, że musieli go słyszeć sąsiedzi.
- Amando, kocham cię. Oglądałaś się w lustrze? Masz niezłą sylwetkę. Nie, nie jest za
wcześnie. Nie zwlekajmy. Ani chwili. Ani minuty. Pobierzmy się w przyszły weekend.
Zadzwonię do dzieci, a jeśli któreś z nich skrytykuje nas choćby jednym słowem, z mety je
wydziedziczę. Solennie je o tym uprzedzę. I dotyczy to również Louise! Pora, żeby nas dla
odmiany wsparły, miast ciągle brać i brać, oczekiwać bezwarunkowej akceptacji i
wygadywać, co im ślina na język przyniesie. Tym razem chcę widzieć wyłącznie
uśmiechnięte twarze i słyszeć same gratulacje! Są nam to winni. - Po ogniu w jego oczach
poznała, że Jack nie żartuje, i bardzo jej się to podobało.
Nazajutrz zrobili dokładnie to, co ustalili. Jack zatelefonował do dzieci i zawiadomił
ich, że się pobierają. Datę ślubu ustalono na najbliższą sobotę. Miał go udzielić sędzia, stary
przyjaciel Jacka. Po uroczystej ceremonii w sklepie organizowali przyjęcie na dwieście osób.
Przygotowaniami zajęli się Jack i Gladdie. Chociaż Amanda niechętnie się do tego
przyznawała, była zbyt zmęczona, żeby w nich uczestniczyć. Poczuła się nagle jak w
czternastym miesiącu ciąży i na czternasty miesiąc ciąży wyglądała.
Znalazł dla niej suknię, piękną jasnobeżową kreację od Gazara, która okrywała jej
obfite kształty niczym delikatne płatki róży. Leżała idealnie. Amanda miała przyozdobić
włosy kwiatami i nieść wiązankę z tuberoz, orchidei oraz frezji. Ponieważ na ślub miały
przyjść Jan i Louise, Jack zaprosił je do sklepu, żeby wybrały sobie suknie. Jan przyszła
chętnie, natomiast Louise naturalnie odmówiła. Ale w rozmowie telefonicznej z Jackiem
przyrzekła, że będzie dla nich miła. No i oczywiście była wściekła, że to Jack do niej
zadzwonił, a nie matka. Louise zawsze o coś była wściekła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]